Szukaj na tym blogu

niedziela, 5 maja 2013

Singapur, Indonezja, Malezja - jedzenie



Podróż po Singapurze, Indonezji i Malezji bardzo mi się podobała, choć przyznam, że nie załapałam bakcyla Azji – znam wiele osób, które koniecznie chcą wracać tam co roku, często w to samo miejsce. Mnie się podobało, ale na zasadzie – byłam, widziałam, fajnie było, wystarczy, chcę zobaczyć coś nowego (o nie zmienia faktu, że, tak jak pisałam wcześniej, gorąco polecam wyjazd zarówno do Singapuru, jak i Indonezji i Malezji). Na kolejne podróże, jak najbardziej może być Azja, bo z chęcią zobaczyłabym Indie czy Tajlandię (są na mojej liście do zwiedzenia!), ale nie czuje potrzeby, żeby np. wrócić na Bali. W końcu jest jeszcze tyle miejsc, w których nie byłam… 


Ale jest jedna rzecz, dla której wróciłabym tam w ciemno, a jest to…


JEDZENIE

Jedzenie wszędzie jest rewelacyjne. Mix kultur (chińska, indonezyjska, indyjska, malajska, i gdzieś tam na marginesie europejska) powoduje, że można tam znaleźć tak różnorakie smaki, że każdego dnia można jeść co innego. Dla mnie największym hitem tej podróży były satay z kurczaka – grillowane szaszłyki z kurczaka w ostrym sosie z orzeszków, do tego z reguły ryż doprawiony przyprawami i warzywami z jajkiem sadzonym na wierzchu, trochę warzyw na boku i wszędobylskie prażynki – niebo w gębie! Generalnie potrawy są przygotowywane raczej na ostro (z dużą ilością ostrych papryczek), z reguły z ryżem (ryż jedzą nawet na śniadanie) lub makaronem ryżowym i jajkiem. 

 papryczki na targu
 
 szaszłyki rybne na przydrożnym stoisku

 papryczki na targu
 curry




 nasze posiłki po drodze...


Do tego dochodzą różnego rodzaju owoce, o których nawet Wam się nie śniło – przepyszny snake fruit (owoc wężowy), duriany (miejscowi mówią, że ten owoc pachnie jak piekło, ale smakuje jak niebo, turyści mówią, że pachnie jakie piekło, ale smakuje jeszcze gorzej;-))), liczi, longany i rambutany (którego akurat owocowały, jak tam byłyśmy – owoce z puszki nie mają nawet porównania to takich zerwanych prosto z drzewa), rozpływające się w ustach mangostiny… A do tego jackfruit – owoc, nie owoc, bo prawdę mówiąc bardziej w smaku przypomina warzywo i mnie najbardziej smakowało w curry, które jadłam w Jogjy. Z wszystkich tych owoców na miejscu przygotowują pyszne, gęste, świeże soki (koszt ok. 3-4 zł za szklankę).
 jabłka cameroński (Malezja)
 smocze owoce
 longany
 mini bananki
 mangostiny i mango
 jack fruit
 owoce na straganie

 mangostiny

 wężowy owoc (snake fruit)
 rambutan
 marakuja i ananas
 marakuja
duriany


Jedzenie właściwie wszędzie jest tanie i wszędzie pyszne, szczególnie w Indonezji. Koszt obiadu/kolacji  w Indonezji dla dwóch osób, w tym piwo i sok, w restauracjach nastawionych na turystów, a więc co do zasady droższych, to ok. 100.000 IDR, czyli jakieś 30 zł. W Malezji koszt był podobny. W Singapurze, generalnie jedzenie też nie jest drogie, w dzielnicy Geylang, która słynie z prostytutek i taniego, ale dobrego jedzenia, można posiłek zjeść za jakieś 2-3 dolary singapurskie (w tym napój). Ale uwaga – w centrum restauracje są o wiele droższe, do tego niestety można się mocno naciąć - turystów robią w konia jak w innych miejscach, czego niestety doświadczyłyśmy pierwszego dnia pobytu podczas najdroższego lunchu w moim życiu, bynajmniej nie w Ritzu a w jakiejś podrzędnej chińskiej restauracji – okazało się, że ceny podane w karcie, są tylko ceną za samo mięso z sosem, osobno płaci się za ryż, osobno za warzywa itp. Kelnerka jest tak szybka i przekonywująca, że nawet nie ma czasu się spojrzeć do karty, żeby sprawdzić cenę (szczególnie jeżeli człowiekowi się spieszy). Do tego, do piwa przynieśli nam w maleńkiej miseczce orzeszki (nie prosiłyśmy o nie) – w każdym innym kraju taka przekąska do piwa jest za darmo (czy jak kto woli, w cenie piwa), u nas okazało się, że za orzeszki doliczyli sobie parę dolarów w rachunku. Żeby było jeszcze weselej, na stolikach (plastikowych, przykrytych ceratą) przy talerzu leżą paczuszki z pojedynczą chusteczką, nasączoną płynem, do przetarcia rąk czy twarzy – większość ludzi nawet ich nie otwiera i zostawia na stole. Otóż za te chusteczki została nam naliczona opłata w wysokości 0,50 dolara! Tym sposobem za mocno przeciętny posiłek, za dwie osoby zapłaciłyśmy jakieś 80 dolarów singapurskich, czyli po jakieś 100 zł na głowę – uważajcie więc na takie oszustwa. Lepiej jeść tam, gdzie płaci się z góry za posiłek.


Jeżeli zdecydujecie się na posiłek w knajpkach lokalnych, które wieczorem jak grzyby po deszczu wyrastają w każdym z tych krajów na chodnikach (kilka turystycznych stolików i krzeseł, mobilna kuchnia, to wszystko pod kawałkiem brezentu) koszt posiłku będzie 2-3 krotnie mniejszy niż w knajpkach prowadzonych pod turystów. My trochę się bałyśmy jadać w takich miejscach, ze względu na higienę, ale raz, a Legianie na Bali, zdarzyło nam się zjeść w knajpce, która może nie do końca była „chodnikowa”, bo mieściła się w małym budynku, ale na pewno była bardziej nastawiona na tubylców, tam za dwa dania, do tego wodę i colę zapłaciłyśmy jakieś 30.o00 IDR, czyli jakieś 12 zł, gdzie jak sądzę połowę stanowił koszt napojów (pani naliczała cenę na kalkulatorku). Jedzenie było bardzo dobre, rewolucji żołądkowej nie było;-)
nasz najtańszy posiłek na Bali - satay

szaszłyki rybne na stoisku przydrożnym w Kaula Lumpur


W Indonezji, właściwie w każdym hotelu, na śniadanie podawane były naleśniki z owocami (z zapiekanym bananem czy ananasem – pyszne) albo jajecznica indonezyjska (czyli z cebulką i pomidorami), do tego tosty i świeże owoce. Jednak klasyczne indonezyjskie czy malezyjskie śniadanie to ryż – taki sam jak na obiad;-)

śniadanie na Bali


To co polecam do jedzenia, to chicken satay w Ubud, na Bali, w knajpce Kecak Cafe (Hanoman Street no. 21 Padang Tegal) – tuż za sceną, na której są wystawiane tańce Kecak, trochę w głębi, tam zjadłam swoje pierwsze satay i nigdzie później już nie odnalazłam tego rewelacyjnego smaku. Polecam właściwie wszędzie Nasi Goreng, czyli smażony ryż z warzywami i jajkiem sadzonym oraz prażynkami (z reguły krabowymi). 
 chicken satay w Ubud
 Nasi Goreng


Będąc na Gili koniecznie spróbujcie tamtejszego grilla  - kawałki mięsa (lub ryby) oraz warzyw, nadziane na ogromny rożen – jeden taki rożen spokojnie starczy na dwie osoby.

W Jogjy jadłam curry z Jack fruita – na ostro, niesamowity smak – jeżeli traficie na coś takiego, koniecznie spróbujcie.
 szaszłyki na Gili
 curry z Jack Fruita


W Malezji, w okolicach Cameron Highlands ciekawostką jest tzw. Steam boat – specjał kuchni chińskiej. Polega to na tym, że na stół dostajecie kuchenkę turystyczną, na którą stawiany jest garnek z wywarem mięsnym (garnek z reguły ma przegródkę, w jednej części jest wywar ostry, w drugiej bardziej łagodny). Do tego dostaje się na kilku talerzykach różnego rodzaju kawałki mięsa, ryb, owoców morza, do tego jakąś dziwną zieleninę, surowe jajka i makaron. To wszystko samemu wrzuca się do garnka i na tym wywarze gotuje. Ponieważ ani ja ani M. nie jesteśmy fankami owoców morza (a te przeważały), ja do tego nie jadam ryb, trochę mi mina zrzędła, jak zobaczyłam co jest na tych talerzach – na szczęście, kelner był na tyle miły, że wymienił nam kilka talerzy na mięsko. Generalnie całe doświadczenie „steam boatu” uważam za ciekawe, ale osobiście – raczej nie chciałabym tego powtórzyć, bo nie bardzo mi to smakowało (głównie przez ryby;-))), no i nie bardzo się najadłam (więcej jest zabawy z robieniem jedzenia niż potem samego jedzenia;-))). Ale patrząc na zachwyconą rodzinę (wyglądającą chińczykowato;-))), która co chwile domawiała jakieś nowe produkty i obżerała się, aż im się uszy trzęsły, zakładam, że innym może to bardzo smakować;-)))
steam boat


W Malezji koniecznie też spróbujcie ich deserów – ciast ryżowych (forma gęstego budyniu), bardzo kolorowych, które m.in. zawierają… czerwoną fasolę! Mnie to bardzo smakowało, ale M. nie była zachwycona. Mimo to uważam, że warto spróbować, choćby jako ciekawostki kulinarnej.

Jako ciekawostkę - warto spróbować na Bali najdroższej kawy na świecie - Luwak Kopi. Luwak to bardzo sympatyczne zwierzątko, które zjada świeże owoce kawy a następnie wydala pestki kawy. Z jego odchodów uzyskuje się ziarna kawy, które po dodatkowej obróbce, są przerabiane na kawę nadającą się do picia. Kawa jest tak droga - kilogram kosztuje około tysiąca euro. Wynika to z faktu, że światowe "zbiory" tego gatunku kawy wynoszą zaledwie 300-400 kg rocznie. Kawa ma bardzo łagodny smak, choć prawdę mówiąc ja nie czułam jakiejś straszne różnicy w stosunku do normalnej kawy. Niemniej, na Bali - trzeba koniecznie odwiedzić plantację kawy, by zobaczyć jak wygląda jej obróbka.
 Luwak
 kawa przed obróbką...
 kawa po obróbce


I na koniec jeszcze jedna ciekawostka – w Singapurze istnieje zakaz żucia gumy! Gumy do żucia nie można wwozić do Singapuru, nigdzie gumy do żucia nie kupicie w sklepie. Dzięki temu M. oduczyła się żuć gumę;-) Szkoda, że nie było podobnie z papierosami;-)))


ALKOHOL

A teraz bardziej praktyczne informacje związane z … alkoholem. Dobrą wskazówką, którą chce Wam sprzedać, o której może wiecie, a może nie, jest to, że w krajach egzotycznych, wskazane jest wypicie kieliszka wódki dziennie w ramach odkażania organizmu z lokalnych bakterii. Jestem osobą, która niestety miewa problemy z żołądkiem, więc w trakcie moich podróży dopadły mnie już prawie wszystkie „klątwy”, ale odkąd tą zasadę zaczęłam stosować na wyjazdach, zauważyłam, że rzeczywiście mam jakby mniej problemów z żołądkiem. Tą zasadę stosowałyśmy z M. również podczas tej podróży. Początkowo miałyśmy małą buteleczkę z Polski, potem posiłkowałyśmy się lokalnym alkoholem (głównie whisky, które w małych buteleczkach można dość tanio kupić).


Mam taką małą obsesję – z każdego kraju staram się przywieźć lokalny trunek (i nie, nie jestem alkoholiczką – większość z tych alkoholi nadal stoi w moim barku;-)))) – jeżeli również tak macie, to może przydadzą Wam się poniższe informacje. Pamiętajcie, że do Singapuru z Malezji, nie można wwozić alkoholu (papierosów zresztą też nie można), oznacza to, że jeżeli chcielibyście do Polski przywieźć jakiś alkohol to lepiej podróż z Singapuru rozpocząć od Malezji, a skończyć na Indonezji, bo z Indonezji już można. Prawdę mówiąc to nie bardzo jest co przywozić, bo w Singapurze praktycznie w ogóle nie można kupić alkoholu, w Indonezji jest słaba i wodnista wódka kokosowa, w Malezji można kupić dość tanio ichniejsze (choć sądzę, że jednak sprowadzane) whisky czy brandy, ale generalnie alkohol jest nieciekawy i drogi. Jako ciekawostkę powiem, że w Kuala Lumpur znalazłyśmy też … Polish Vodka. Na Bali, ze względu na piękną butelkę kupiłam wódkę kokosową, wypiłyśmy ją jeszcze na Jawie, bo bałam się, że w Singapurze mi ją na lotnisku zabiorą, a chodziło bardziej o butelkę. Wódka była beznadziejna;-)


Wszędzie jednak można kupić lokalne, całkiem niezłe piwo. Najdroższe jest w Singapurze, ale w Indonezji i Malezji ceny są naprawdę przyzwoite. 


PAPIEROSY

Co prawda sama nie palę, ale pali M., tak więc problem jest mi znany. A problem jest taki, że jest zakaz przywożenia do Singapuru papierosów, które nie zostały objęte podatkiem singapurskim, czyli generalnie żadnych, które nie zostały zakupione legalnie w Singapurze. Nie można więc przywieźć zapasu papierosów na podróż. Można przywieźć napoczętą paczkę papierosów, na potrzeby własne. Nie widziałam, żeby przeszukiwali na lotnisku walizki, ale strach pozostaje, szczególnie, że krąży tam sporo panów w mundurach (sprawdzają szczególnie ludzi przylatujących z Malezji – może się zdarzyć, że przy wyjściu z hali przylotów każą Wam położyć walizkę do ponownego prześwietlenia). My luzem w walizce przywiozłyśmy kilka paczek papierosów (plus każda z nas miała taką napoczętą paczkę w bagażu podręcznym), ale okupione było to lekkim strachem, że nam wlepią mandat;-). Również z Malezji czy Indonezji nie można przywozić papierosów, a szkoda, bo np. w Indonezji papierosy są wyjątkowo tanie. 


Koszt papierosów w Singapurze to ok. 25 zł za paczkę. W Indonezji papierosy są bardzo tanie – można kupić paczkę papierosów już za jakiś 3-5 zł. W Malezji ceny są podobne do cen w Polsce – ok. 10-12 zł za paczkę. 


W Singapurze nie można palić w miejsca publicznych (w tym na ulicy, choć miejscowi jakoś tego bardzo, mimo potencjalnych mandatów, nie przestrzegają), ale właściwie wszędzie jest gdzieś miejsce, gdzie można stanąć i zapalić (np. na zewnątrz stacji metra) – najlepiej patrzeć, gdzie palą tubylcy, albo gdzie jest dużo petów;-)) W Indonezji czy Malezji nie ma większego problemu z paleniem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz