Szukaj na tym blogu

środa, 24 kwietnia 2013

Singapur, Indonezja, Malezja - jak podróżować



Chyba jeszcze nigdy w życiu, w trakcie jednej podróży, nie przemieszczałam się z miejsca na miejsce tak różnorodnymi środkami lokomocji, jak podczas podróży po Singapurze, Indonezji i Malezji. Od różnej wielkości samolotów, przez pociągi, autobusy, samochody, rowerowe riksze, łodzie, po bryczki ciągnięte przez konie. No ale to tylko dodało smaku całej wyprawie.
 
Jeżeli chodzi o Singapur, to jest to tak naprawdę państwo-miasto, zajmujące niewielki półwysep, zresztą świetnie zorganizowane pod względem komunikacyjnym. W główne miejsca miasta bez problemu dostaniemy się metrem, także z lotniska można za kilka dolarów przyjechać do centrum, w sposób szybki i komfortowy (ok. 30 minut). Należy pamiętać, że linia metra z lotniska jedzie tylko bodajże 2 stacje – potem się trzeba przesiąść do pociągu, który staje po przeciwnej stronie peronu – uważajcie, bo drzwi otwierają się na dwie strony i z każdego peronu drugi pociąg odjeżdża w inną stronę, ale zawsze są ogłoszenia albo jest wyświetlane, którymi drzwiami wysiąść, by przejść do pociągu jadącego w interesującym Was kierunku.


 [stacje metra w Singapurze]

 Metro jest czyściutkie i o dziwo tory są oddzielone od peronów szklanymi przepierzeniami, z automatycznymi drzwiami w miejscu, gdzie po zatrzymaniu pociągu otwierają się jego drzwi – nie można więc wypaść na tory. W metrze jest z reguły bardzo zimno (wszechobecna klimatyzacja), nie można ani na peronie ani w pociągu jeść czy pić, o czym ostrzegają wszędobylskie plakietki z wysokościami kar (Singapur jest znane jako „Fine City” – miasto mandatów lub jak kto woli „fajne miasto”, na szczęście nie sprawdziłam na własnej skórze, czy rzeczywiście tak łatwo dostać karę jakby to wyglądało po ilości zakazów obowiązujących w tym mieście). 

[informacje o zakazach w metrze]



Bilety kupuje się w automatach na stacjach – są kodowane na kartach magnetycznych, koszt biletu zależy od odległości (w automatach na mapie wybiera się przystanek do którego się jedzie i wyświetla się cena), z reguły to koszt ok. 1,5-2,5 dolarów. Należy pamiętać, że za kartę płaci się depozyt w wysokości 1 dolara singapurskiego – po wyjściu ze stacji można od razu zwrócić w automacie kartę i dostaje się z powrotem dolara (ja z reguły trzymałam kartę do następnego razu, miałam z głowy martwienie się, czy mam wystarczającą liczbę drobnych). Tam gdzie nie dociera metro (np. ZOO), dojedziecie autobusami. Są też taksówki, które są stosunkowo tanie. Do Malezji można z Singapuru dostać się autobusem albo samolotem, na Bali – oczywiście samolotem. Lotnisko w Singapurze jest bardzo rozległe, ale świetnie zorganizowane i ładne, łącznie z ogrodami z orchidei, czy darmowymi fotelami do masażu. Dla palących – są specjalne pomieszczenia, gdzie można palić papierosy (o papierosach więcej później).

 [na lotnisku w Singapurze]

Jeżeli chodzi o Indonezję, to przede wszystkim należy wziąć pod uwagę to, że składa się ona z szeregu dość dużych wysp, na które jakoś należy się dostać – najlepszy do tego jest samolot, bo loty nie są długie (najdłuższy trwał bodajże 3 godziny), można oczywiście też płynąć promem, co może być tańsze, ale znacznie dłuższe, a dla nas czas był bardzo ważny. Zresztą bilety lotnicze nie są wcale takie drogie, szczególnie jeżeli kupicie je z wyprzedzeniem, albo akurat traficie na promocję. Np. za bilet z Singapuru na Bali zapłaciłam ok. 100 zł, łącznie z bagażem, za który płaci się osobno. Warto korzystać z tanich linii lotniczych – ja polecam szczególnie AirAsia (www.airasia.com) – to tanie linie lotnicze, który główny port mają w Kuala Lumpur w Malezji, ale latają właściwie po całej Azji (latają nawet do Australii). Wszystkie ich loty były na czas, kiedy zmienił im się trochę rozkład lotów (10 minut różnicy), od razu poinformowali mnie o tym mailowo. Samoloty są stosunkowo nowe, obsługa miła. 


 [samoloty AirAsia]

Nie można tego niestety powiedzieć o lokalnych liniach indonezyjskich Garuda Indonesia (http://www.garuda-indonesia.com/us/index.page), którymi leciałam z Bali na Lombok i z powrotem. Dopiero na lotnisku w Denpasar okazało się, że samolot zmienił rozkład i wylatuje o ponad godzinę później niż myślałam, ale powiedzmy, że to jeszcze nie jest problem, bo na samolot zdążyłyśmy. Tknięta przeczuciem próbowałam sprawdzić w Internecie (na lotnisku Denpasar są darmowe stacje z Internetem, niestety super wolno działające i do tego na klawiaturze wszystkie literki są wytarte – przydała się umiejętność bezwzrokowego pisania;-))), o której są loty z Lomboku na Bali i godziny zdecydowanie były inne, tylko trudno było powiedzieć, czy mój lot, to ten wcześniejszy czy późniejszy niż pierwotna godzina.
Na Lombok próbowałam się więc dogadać w okienku linii lotniczych Garuda, ale pan, zresztą mówiący dość dobrze po angielsku, ale ewidentnie nie chcący mi zbytnio pomóc, po jakiś 40 minutach, gdy już totalnie się na niego wściekłam i zaczęłam krzyczeć, po wykonaniu jakiś 50 telefonów, łaskawie znalazł w systemie, którym lotem lecimy (wcześniej twierdził, że nas w ogóle nie ma na liście pasażerów i powinnyśmy kupić nowy bilet) – oczywiście okazało się, że wylatujemy znacznie wcześniej niż myślałyśmy, przez co niestety znacznie został nam skrócony pobyt na Gili Air (bo to tam właśnie się udawaliśmy). Druga rzecz – sprawdźcie koniecznie, na które lotnisko na Lombok samolot leci – ja myślałam, że lecimy na zupełnie inne lotnisko, które jest bliżej przystani z której się wypływa na Gili i ledwo zdążyliśmy na ostatnią łódkę (zresztą zostaliśmy klasycznie wkręceni w droższe bilety o czym bardziej szczegółowo poniżej).

Jeżeli chodzi o przemieszczanie się po poszczególnych wyspach w Indonezji, to zależy od wyspy. Na Bali polecam wynajęcie samochodu z kierowcą, który Was wszędzie zawiezie (przy okazji też do różnego rodzaju fabryk wyrobów ze srebra, drewna itp., gdzie kierowca zapewne dostaje swoją dolę, jeżeli coś na miejscu kupicie, ale nie musicie nic kupować, sprzedawcy nie są zbyt nachalni, a ciekawie jest zobaczyć, jak pracują ręcznie). Koszt takiego wynajmu nie jest duży (zależy właściwie od czasu na jaki go wynajmiecie), szczególnie, jeżeli zbierze się większa grupa osób, bo koszt jest za samochód a nie od osoby. Kierowcę możecie wynająć w różnych lokalnych biurach podróży, często też zaczepiają na ulicy, czy nie potrzeba nam transportu. Cenę można negocjować. Z reguły, szczególnie w biurach podróży, trasy po głównych atrakcjach są ustalone, więc zawsze można wybrać coś ciekawego, jeżeli nie wiecie gdzie jechać, albo ustalić własną trasę. W trakcie takich wyjazdów będziecie musieli najprawdopodobniej w najbardziej turystycznych miejscach zapłacić drobne opłaty (równowartość kilku złotych) – a to za parking, a to za np. wjazd do miejsca widokowego na tarasy ryżowe, czy na wulkan Gunung Batur, plus bilety do zwiedzanych świątyń (nie są to duże kwoty). Za obejrzenie tradycyjnych tańców (np. Kecak) będzie trzeba zapłacić ok. 30-40 zł, ale zdecydowanie warto, jest to całe przedstawienie, coś zupełnie innego niż u nas.


[widok z naszego samochodu - z nieodzownym ołtarzykiem przy kierowcy]

W Indonezji, ale na Bali czy w Jogjy (jak pieszczotliwie nazywają Yogyakartę) przede wszystkim, głównym środkiem transportu są wszędobylskie skutery. To skutery mają pierwszeństwo przed samochodami, na skuterze potrafi siedzieć cała rodzina z ogromnym bagażem (nie wiem, jakim cudem, ale jednak to robią), skuterem dowozi się dzieci do szkoły (albo same nimi jeżdżą). Szczególnie ciekawie wygląda to, gdy skutery ruszają całą watahą na światłach. Skutery na Bali można wynająć, ale wiem, że turystów bardzo chętnie zatrzymują policjanci i oczywiście trzeba im co nie co wtedy odpalić, do tego – szczerze – sama trochę bałabym się poruszać skuterem w tej ciżbie. O dziwo jednak, podobnież nie ma tam prawie w ogóle wypadków. Z drugiej strony nie jest to takie dziwne, jeżeli weźmie się pod uwagę fakt, że z reguły jedzie się jakieś 40 km/h, chyba maksymalną prędkość jaką rozwinęliśmy na Bali samochodem to było 60 km/h (na innych wyspach jeździliśmy trochę szybciej, ale nawet na autostradzie koło Surabai na Jawie, maksymalna prędkość to 110 km/h).





 [skuterem przez Indonezję]

Generalnie korzystanie wszędzie z taksówek jest dozwolone, jeżeli nie wskazane, bo koszty są tanie (benzyna tam jest super tania! Jakieś 1-1,5 zł za litr, nie wnikam jakiej jakości jest taka benzyna), jak najbardziej można się targować i ustalać z góry koszt kursu. Na lotniskach często (o dziwo) bardziej opłaca się wziąć taksówkę ze stowarzyszenia, które tam urzęduje niż od wolnych strzelców – kupuje się kurs do danego miejsca w punkcie obsługi klienta – najpierw oczywiście podpytajcie „luzaków” za ile Was dowiozą w dane miejsce, żeby porównać ceny. Dodam, że wszystko zależy od Waszych zdolności negocjacyjnych, ja przyznaję, nie jestem niestety najlepszym negocjatorem, jeżeli chodzi o targowanie się i jestem pewna, że wiele razy przepłaciłam, choć kwota i tak wydawała się bardzo mała, więc byłam z siebie zadowolona;-). 


 [na stacji benzynowej]

Lombok była dla nas jedynie punktem przesiadkowym – przez to, że przyleciałyśmy o wiele później niż planowałyśmy, do tego na dalsze lotnisko, zależało nam na jak najszybszym dostaniu się do portu, z którego odpływają łódki na Gili, wzięłyśmy więc taksówkę ze stowarzyszenia, które urzęduje na lotnisku. Niestety nie pamiętam ile dokładnie kosztowała, ale biorąc pod uwagę odległość (jechałyśmy ok. 2 godzin), nie była jakaś strasznie droga. Wcześniej w przewodnikach naczytałam się ostrzeżeń o tym, że kierowcy przy porcie nabijają turystów w butelkę, twierdząc, że nie ma już biletów na łódki, albo, że turyści nie mogą takich biletów kupić, albo że nie można podjechać bliżej do portu i wysadzają jakiś kilometr przed portem, przy punktach, które sprzedają bilety na łódki w znacznie zawyżonych cenach (o kilkaset procent droższe). 

Wiedząc o tym i tak dałam się nabrać. Kierowca po drodze wykonał jakiś telefon i oczywiście zaczął twierdzić, że już ostatnia łódka odpłynęła, bo jest za późno (zbliżała się godz. 17), ale ewentualnie jego znajomy może nas swoją łodzią zawieźć na wyspę. Koszt jaki podał był jednak kosmiczny więc go wyśmiałam. Nie zmienia to faktu, że zaczęłam się denerwować, czy rzeczywiście są jakieś łodzie – oczywiście nie chciał nas dowieźć do portu (choć jak później się okazało, można tam podjechać samochodem). Ostatecznie wysadził nas przy kawiarence (nie chciał nas rzeczywiście zawieźć dalej), w której urzędowali panowie z biura podróży, którzy stwierdzili, że mają jeszcze miejsce na łódce – czekali na turystów, którzy przypłynęli katamaranem z Bali. Ostatecznie (nie wiedząc jak daleko jest z tego miejsca do portu), po ostrych negocjacjach zdecydowałyśmy się kupić u nich bilet na łódkę w obie strony oraz na transport powrotny na lotnisko. Zapłaciłyśmy za to jakieś 300.000 IDR (ok. 100 zł). Co i tak się nam opłacało biorąc pod uwagę koszt samej taksówki. 

Jak się później okazało, ostatnie łódki rzeczywiście odpływają ok. godz. 17, ale nasza nie była jedyna w porcie – można było spokojnie kupić sobie samemu bilet na łódkę za jakieś 20.000 czy 30.000 IDR… No ale przynajmniej miałyśmy (stosunkową) pewność, że w drodze powrotnej mamy zagwarantowany transport na lotnisko. Po rozmowach z turystami, którzy przypłynęli katamaranem okazało się, że bardziej opłacalne jest wykupienie na Bali (np. w Ubud) zorganizowanego transportu na Gili i z powrotem – transport z hotelu do portu, rejs katamaranem na Lombok potem rejs łódką na Gili i z powrotem, bo czasowo wyszło prawie na to samo, co przejazdy na lotniska i lot, a można było wynegocjować całkiem dobrą cenę (niektórzy zapłacili za całość ok. 500.000 IDR), znacznie niższą niż koszt lotu, dojazdu na lotniska itd. Ostrzegam również, że łódki na Gili są raczej małe i wyglądają na chybotliwe i wsiada się z wody, więc warto mieć na nogach klapki, które łatwo się zdejmuje. Nie muszę dodawać, że wsadzenie walizki na taką łódkę wymaga już pewnych zdolności, jeżeli nie ma się mięśni (choć w pobliżu są oczywiście chętni to pomocy panowie – za drobną opłatą).



 [łódki na Lombok i Gili]
Gili to trzy rajskie wysepki, na których można się zrelaksować, popływać z egzotycznymi rybkami i ponurkować. My spędziłyśmy 2 dni na Gili Air – średniej co do wielkości wyspy. Na wyspach nie ma samochodów (każdą można przejść na piechotę). Głównym środkiem są malutkie bryczki ciągnięte przez jeszcze mniejsze koniki – koniki są jednak bardzo silne i dzielne i sporo potrafią uciągnąć.



 [koniki na Gili Air]
Na Jawie są pociągi, bardzo wygodne i szybkie, i jeżdżące na czas. Można jechać klasą biznes czy executive, za przyzwoitą cenę – wagony są klimatyzowane, jest telewizja (w lokalnym języku), stewardowie sprzedają kocyki (ostrzegam - klimatyzacja zdecydowanie działa mocno, więc albo weźcie ze sobą jakieś swetry czy chusty do okrycia, albo rozważcie wypożyczenie kocyka), napoje, jedzenie. My jechaliśmy z Jogjy do Surabaya (skąd miałyśmy samolot do Medanu, na Sumatrze) – jedzie się ok. 4 godzin, pociągi są co kilka godzin. 

Po centrum Jogjy (Jawa) można się poruszać autobusami – autobusem można np. dojechać do świątyni Prambanan, co prawda z kilkoma przesiadkami, ale obsługa jest bardzo miła i pomocna – powie gdzie i na jaki autobus się przesiąść. Przystanki autobusów (mam wrażenie, że po Jogjy jeżdżą różne firmy autobusowe) to takie budki na platformach (z których wsiada się do autobusu), w których zawsze jest ktoś z obsługi, kto sprzedaje bilet, pomoże gdzie dojechać itp. W autobusie oprócz kierowcy zawsze jest też ktoś w rodzaju konduktora, kto wpuszcza do autobusu, powie też gdzie wysiąść. Stan autobusów z reguły woła o pomstę do nieba, drzwi często są zamykane na ręcznie dorabianą wajchę;-), ale spokojnie można nimi jeździć. W autobusach jeżdżących po centrum radzę mocno uważać na swoje torby – miejscowi ostrzegali nas, że turyści są często w nich okradani, podobnież biorą w tym udział nawet kierowca, czy konduktor. 

Po samej Jojgy poruszałyśmy się m.in. śmieszną rikszą (zwaną becak) – do roweru przyczepione jest siedzenie mniej więcej dla 1,5 osoby, prowadzi pan, a my siedzimy i podziwiamy okolice. My, po długiej namowie (bo miałyśmy zamiar dojść tam pieszo) zdecydowałyśmy się początkowo na podjechanie do pałacu Sułtana (może i dobrze, bo dłuższe chodzenie w tym upale jest bardzo wyczerpujące), ale po drodze dogadałyśmy się z panem i za niewiele więcej poobwoził nas po głównych atrakcjach starej Jogjy, był z nami przez większość dnia. Trzeba się targować. Biorąc pod uwagę, że rikszarzy jest multum i z reguły tylko stoją i liczą na łut szczęścia, można wynegocjować naprawdę dobrą cenę za przejazd, a do tego jest to dodatkowa atrakcja dla nas. 


 [becaki w Jogjy]
O ile do świątyni Prambanan spokojnie dotrzecie podmiejskim autobusem za parę złotych, to do Borobadur, które jest oddalone o jakieś półtorej godziny drogi od Jogjy, ale do której koniecznie trzeba pojechać, raczej sugeruję wykupić wycieczkę w lokalnym biurze podróży – kierowca przyjeżdża i odwozi potem pod hotel, a koszt nie jest taki duży. 

Jeżeli chodzi o Sumatrę, to poleciałyśmy do Medanu, by stamtąd pojechać do Bukit Lawang – wioski, która jest bazą wypadową do dżungli, gdzie można przede wszystkim zobaczyć orangutany w naturalnym środowisku. Wcześniej skontaktowałam się z przewodnikiem po dżungli – zdecydowałyśmy się spać w jego guesthousie, przyjechał również po nas na lotnisko (o jakże swojsko brzmiącej nazwie "Polonia") i potem odwiózł – za dodatkową opłatą. Jak na Indonezję cena nie były zbyt niska (70 Euro za transport w obie strony), ale i tak do wytrzymania, a doszłyśmy do wniosku, że lepiej mieć własny transport niż tarabanić się z naszymi walizkami lokalnymi autobusikami, które są bardzo mało i z reguły bardzo zapchane (do tego stopnia, że niektórzy jeżdżą na zewnątrz – na dachu lub na zderzaku). Poza tym przewodnik był mocno polecany na Tripadvisor i prawdę mówiąc ja również go polecam – ma bardzo dużą wiedzę i potrafi dobrze zorganizować wypady, dzięki czemu widziałyśmy w dżungli nie tylko orangutany, ale i małpki Thomas Leaf czy gibona, którego podobnież można spotkać średnio raz na dwadzieścia wyjść do dżungli. Jeżeli więc szukacie dobrego przewodnika to polecam: http://www.thomasjungletours.com/ Koszt jednodniowej wycieczki, w zależności od czasu to ok. 25-35 Euro za osobę.


[lotnisko w Medanie]


[transport na Sumatrze]


Mimo ceny – zdecydowanie warto. Można też spokojnie skorzystać z jego gościny, pokoje są ładne i duże ze specyficznymi prawie zewnętrznymi łazienkami, ganek wychodzi na rzekę więc można się zrelaksować, choć jeżeli chodzi o jedzenie (można też na miejscu zjeść, śniadanie jest w cenie) to obiady czy kolacje sugeruję jednak jeść gdzie indziej, nie są zbyt smaczne (choć może zmieniła mu się w międzyczasie kucharka;-)))

Zarówno po Medanie jak i po Bukit Lawang można również się poruszać pewnego rodzaju rikszami, ale są to riksze zmotoryzowane (motor zamiast roweru)– nie jeździłam nimi, więc nie wiem, jakie ceny można utargować, ale zapewne nie jest to zbyt drogie.


 [zmotoryzowana riksza w Medanie]

W Malezji warto przede wszystkim poruszać się autobusami dalekobieżnymi, są tanie, szybki, wygodne i z reguły na czas. W Malezji, w przeciwieństwie do Indonezji są świetne drogi, można się rozpędzić (dla porównania, na Bali średnia prędkość to jakieś 40 km/h). Niesamowite są drogi w górach, w drodze do Cameron Highlands – kręte i wąskie, a mimo to, klasyczne autokary mkną po nich nieustraszenie – kierowców mają naprawdę dobrych. Po Kuala Lumpur można się poruszać kolejką (metrem), czy autobusami, do Batu Caves dojedziecie pociągiem podmiejskim (który posiada specjalne wagony tylko dla kobiet). W turystycznych miejscach, takich jak Georgetown, można też pojeździć rikszą, albo wynająć rower.



  [riksze w Georgetown]

 [rowerem przez Georgetown]


 [Kuala Lumpur - wagon pociągu tylko dla kobiet]


[autokar w Cameron Highlands]

 Generalnie, niezależnie od tego jaki środek lokomocji wybieracie podróżowanie po wszystkich trzech krajach (a w szczególności po Indonezji i w drugiej kolejności po Malezji) jest naprawdę tanie. Ceny często są o wiele niższe niż moglibyśmy się tego spodziewać po podobnej podróży po Polsce, warto więc korzystać z wszelkiego rodzaju środków lokomocji i zwiedzać, zwiedzać, zwiedzać;-)

wtorek, 23 kwietnia 2013

Singapur, Indonezja, Malezja - informacje ogólne


Czy przed swoją pierwszą zagraniczną podróżą wyobrażaliście sobie kiedykolwiek, że tam gdzie pojedziecie na pewno wszystko będzie wyglądać inaczej niż w Polsce? Że drzewa, ludzie i zwierzęta będą zdecydowanie inne, bardziej kolorowe i egzotyczne niż jarzębina za oknem, sąsiad z piętra niżej czy Wasz pies wylegujący się na kanapie? Jeżeli tego właśnie szukacie w podróży, a jednocześnie boicie się, czy sami sobie poradzicie w dalekiej podróży, polecam wyjazd do Singapuru, Malezji czy Indonezji! Wszystko jest tam zupełnie inne niż w Europie – zamiast drzew liściastych głównie palmy, ludzie niby podobni, ale jednak o trochę innym kolorze skóry i znacznie innym podejściu do życia, zamiast kotów po śmietnikach buszują małpki, owoce jakich w życiu nie widzieliście a już na pewno nie jedliście (no chyba że z puszki), a jednocześnie są to kraje bardzo przyjazne i łatwe w obsłudze, szczególnie jeżeli zna się choć trochę język angielskim, którym łatwo wszędzie można się dogadać. Jeżeli ktoś się zastanawia nad daleką podróżą, ale obawia się, czy sam sobie poradzi, to powinien pojechać właśnie tam.

 Plaża na Bali


 Tarasy ryżowe na Bali

 Małpki w Małpi Gaju, Ubud, Bali

 Pura Taman Ayun, Bali

 Gili Air

 Borobadur, Jawa

 Świątynia hinduska, Georgetown, Malezja


 Plantacja herbaty, Cameron Highlands, Malezja


 Kuala Lumpur, Malezja

 Jedne z wielu zakazów w Singapurze


 Singapur nocą

 Merlion - symbol Singapuru

 Marina Bay Sands, Singapur

 Chińska dzielnica w Sinapurze


 Szkoła w Bukit Lawang, Sumatra

 Plantacja palm, z których wytwarza się olej palmowy, Sumatra


 Małpki buszujące w śmietniku, Bukit Lawang, Sumatra


 Gili Air


W wakacje 2012 r. znalazłam w promocji Lufthansy stosunkowo tanie bilety do Singapuru, jeden rzut okiem na mapę przekonał mnie, że jest to dobry kierunek na moją kolejną podróż, bo w pobliżu znajduje się wiele ciekawych miejsc, do których łatwo dotrzeć, długo nie musiałam namawiać M., mojej wiernej towarzyszki, skłonnej jechać ze mną choćby na kraniec świata (o ile oczywiście pieniądze pozwolą), żeby się ze mną wybrała i tym sposobem, na przełomie października i listopada 2012 r., przez 3 tygodnie intensywnie podróżowałam po Singapurze, Indonezji i Malezji. Po przeanalizowaniu kilku stron internetowych i przewodników, uzyskaniu informacji na temat pory deszczowej w tym regionie oraz zakupieniu na szybko biletu z Singapuru na Bali (kolejna promocja!) został ułożony wstępny plan wycieczki: Singapur – Bali – Gili Air (koło Lombok) – Bali – Jawa – Sumatra – Malezja – Singapur. A po drodze, w ramach przesiadki, jeszcze wieczorny spacer po Frankfurcie, ale o tym już kiedy indziej opowiem.

Plan szczegółowy był dość napięty, ale zależało nam na zobaczeniu jak najwięcej ciekawych miejsc, bo nie wiadomo, czy jeszcze kiedyś w te rejony wrócimy. O dziwo, prawie wszystkie plany zrealizowałyśmy (odpuściłyśmy jedynie wulkan Bromo na Jawie, czego trochę żałuję, ale on od początku stał pod znakiem zapytania, a dzięki temu na spokojnie zwiedziłyśmy Jogję) i wróciłyśmy bezpiecznie i bez problemu. Przez to, że plan wycieczki był bardzo napięty, dużo się pakowałyśmy i rozpakowywałyśmy, tak że targanie walich (tak, tak, podróżuje sobie z walizką na kółkach a nie z plecakiem;-))) po schodach (zwykle bardzo wąskich i stromych) po różnych hotelikach (czy oni nie mogą mieć pokoi na parterze, albo chociaż windy?) było dość męczące, no ale miejsca, które miałyśmy możliwość, zobaczyć, zdecydowanie rekompensowały ten trud.

Na podstawie zebranych doświadczeń, najpierw przekażę Wam kilka ogólnych wskazówek i porad, jak podróżować po tych krajach, co warto, czego nie warto i bardziej szczegółowo opiszę poszczególne kraje w kolejnych wpisach.

ZAKWATEROWANIE
Jeżeli chodzi o hotele, hostele i inne miejsca do spania – rezerwowałam je wszędzie wcześniej przez Internet, bo lubię mieć wszystko z góry zaplanowane i nie martwić się, czy coś znajdę na miejscu (choć na pewno często można znaleźć coś o wiele taniej w ten sposób), ani nie marnotrawić czasu na szukanie. Polecam WWW.booking.com, czy WWW.agoda.com

W Singapurze hotele są raczej drogie (najtańsze hotele oscylują wokół 150 zł za noc), pokoje nie są duże, ale czyste. My spałyśmy w hotelach należących do sieci Fragrance, w dzielnicy Geylang, która jest dzielnicą czerwonych latarni – zarówno w dzień jak i w nocy, wzdłuż ulicy rozstawione są panienki czekające na klientów, wokół jest dużo hotelików na godzinę. Może dlatego w naszym hotelu (raczej porządnym) materac na łóżku był pokryty plastikiem (co niekoniecznie jest wygodne, bo prześcieradło się ślizga i można się spocić w nocy, ale da się wytrzymać). Ale generalnie dzielnica jest bardzo bezpieczna, nikt nie zaczepia, a do tego wokół jest pełno knajpek z dobrym i tanim jedzeniem, więc jak najbardziej polecam.
 Hotele "miłości"

 Dziewczynki idą do pracy

W Indonezji można znaleźć naprawdę tanie hotele – 50-60 zł za noc (hostele są jeszcze tańsze), w Malezji jest trochę drożej, ale też można znaleźć coś znacznie poniżej 100 zł za noc (cena za pokój dwuosobowy oczywiście). Tanie są szczególnie hotele, których właścicielami są chińczycy czy hindusi. Niestety, szczególnie w Malezji, wiele z tych hoteli znajduje się na piętrze (nad sklepikami), prowadzą do nich raczej wąskie i strome schody, więc jeżeli macie duże bagaże to ostrzegam – trochę się z nimi pomęczycie. W Indonezji pokoje są z reguły dość przestronne, w Malezji – mniejsze, ale nadal wygodne. Wszędzie wskazane jest rezerwowanie pokoi z klimatyzacją (może poza Cameron Highlands w Malezji, gdzie jest znacznie chłodniej), albo chociaż z wiatrakami, bo jest gorąco i wilgotno.

Na Bali czy Gili nie zdziwicie się jeżeli drzwi do Waszego pokoju będą zamykane na kłódkę – śmiałyśmy się, że mamy drzwi zamykane na kartę magnetyczną. Nie przejmujcie się tak bardzo – o ile wiem, kradzieże tam się raczej nie zdarzają i wszystko jest bardzo bezpieczne. My w każdym razie, mimo pewnych obaw, w trakcie całej podróży w żaden sposób nie czułyśmy się zagrożone. 
Drzwi do naszego pokoju w hotelu w Ubud, Bali



W Indonezji po ścianach i sufitach Waszych pokoi będą biegać wszędobylskie jaszczurki (nazywane przez tubylców gekonami) – nie są niebezpieczne, a wręcz uznawane są za przynoszące szczęście (na pewno są pożyteczne, bo wyjadają robale), ale – wydają z siebie dziwne dźwięki, niestety również w środku nocy, co grozi nagłą pobudką. Ja byłam nimi zachwycona, M. trochę mniej – raczej śniły jej się po nocach, że gryzą ją w tyłek;-))) Większych robali raczej nigdzie nie widziałyśmy – czasami w pokojach chodzą mrówki i to w dużej ilości (a niektóre potrafią być znacznych rozmiarów – np. na Sumatrze).
Gekon na suficie




POCZTA
W każdym większym mieście znajdziecie urząd pocztowy. Jeżeli zamierzacie wysyłać kartki, a będziecie podróżować po wszystkich trzech krajach, sugeruję wysłać je z Malezji – tam znaczki były najtańsze. Odradzam zostawianie kartek do wysłania w miejscach, gdzie nie ma skrzynki – w Ubud na Bali zostawiłam kartki w punkcie pocztowym w jednej z księgarni (a dokładniej na kupce innych kartek na ladzie)– żadna z tych kartek nie trafiła do adresata. Potem kartki wrzucałam do skrzynek, albo zostawiałam w urzędzie pocztowym – te kartki doszły i to stosunkowo szybko.

WALUTA
Najlepiej na wymianę przywieźć dolary, mają lepszy kurs niż euro. Nie ma problemu z wymianą walut, warto jednak poszukać miejsca z dobrym kursem, bo mogą być znaczne różnice w cenie. W Singapurze o dziwo opłaca się wymienić walutę na lotnisku w kantorze bankowym – w kantorach prywatnych w centrum kurs był znacznie niższy. W niektórych miejscach (np. hotele) można zapłacić bezpośrednio w obcej walucie. W Singapurze i Malezji bez problemu można płacić kartami kredytowymi, w Indonezji jest już z tym gorzej.

CDN...